Musze się Wam przyznać, że na początku było ciężko z tym naszym całym weselnym załatwianiem. Ja mówiłam swoje zdanie, oparte na argumentach. Klekotałam nie raz z dobre 15 min, żeby potem usłyszeć zdanie, które było zupełnie odmienne od mojego, mało tego... argumenty były śmieszne (dla mnie) i doprowadzały mnie do palpitacji serca. Potem mi się chłop całkowicie wycofał, kazał decydować samej... więc musiałam dojrzeć do tego, aby bez nerwów z Nim usiąść, nie przerywając, wysłuchałam. Ja i ten mój temperament mnie kiedyś wykończą. Wiem to była moja wina. Ale skoro kiwa mi głową na moje słowa - to się ze wszystkim zgadza, a tu na koniec wali, że jednak nie, to jak miałam się opanować, no jak? Przyznałam się do tego na forum. Moja wina, moja bardzo wielka wina. Od tamtej pory jakoś tak spokojnie myślimy wspólnie!... wrzuciliśmy na luz. Jak widać, nerwusy też potrafią trzymać nerwy na wodzy.
A jeszcze tyle zaaaałatwiania przed nami...ojej!
w końcu weekend. niedługo urlop.
w końcu weekend. niedługo urlop.
pozdrawiam ;-)