piątek, 11 października 2019

w roli mamy.

Minęło już 2 miesiące i 11 dni jak nasza kruszynka jest z nami. Odnalazłam się w nowej roli. Na początku jednak się bałam, ale ta świadomość, że to nasze dziecko zupełnie zmieniło podejście. Nocne wstawanie nie takie straszne. Jedyną bolączką są kolki... Choć słysząc opowieści od innych znajomych nasze kolki są w wersji łagodnej. My w nocy nie płaczemy tylko jemy i śpimy. A inni płaczą, zwijają się z bólu i piszczą..ale i tak z utęsknieniem patrzę, żeby skończyła 3 miesiąca i te męki się skończą, mam taka nadzieję. 5 października nasza Ola oficjalnie została Aniołkiem. Całe chrzciny w kościele przespała ;-) Urosła waży już ponad 5 kg. i uśmiecha się swoim bezzębym uśmiechem do każdego kto poświęca jej swój czas. 
Aktualnie matka zmaga się z przeziębieniem, a córcia ucina sobie kolejną drzemkę...
Uwielbiam patrzeć jak śpi, jak na mnie patrzy, kiedy się do mnie uśmiecha nawet po ataku kolki. 
Z każdym dniem robi się coraz fajniejsza..

"... mała figlarna niczym cud..."

piątek, 16 sierpnia 2019

nasza kruszynka.

      Zostałam przyjęta na oddział w 40 tyg. ciąży. Dwa dni po terminie. Leżałam na sali sama jak palec. Sala była dla przyszłych matek oczekujących. A dla mnie była największą tragedią i zmorą. Kiedy którąś z kobiet wzięło na rodzenie np. o drugiej, trzeciej, a nawet o czwartej w nocy po przyjechaniu do szpitala i przyjęciu na izbie trafiała zawsze do mnie na salę. Nikt nie patrzył czy ja śpię czy co robię. Kobieta stęka, lamentuję, prosi o pomoc, a Ty masz spać? jasne, że nie. To było jednak do przeżycia. 
Tyle chciałabym Wam opowiedzieć, ale te przeżycia są dla mnie jeszcze za "świeże". Wciąż wywołują we mnie dużo emocji. Jeszcze w życiu się tak nie bałam. Nie o siebie tylko o to moje dziecię, które nosiłam pod sercem. Każdego dnia ściskałam w ręce różaniec i prosiłam Boga, żeby pozwolił mi się ją nacieszyć,żeby miał ją w swojej opiece... Czułam, że jest źle. Mimo, że każdy zapewniał, że wszystko jest dobrze, że niektóre kobiety tydzień po terminie rodzą itp. 
Skończyło się na cesarskim cięciu, morzu łez ze strachu i szczęścia jednocześnie... Przez cały zabieg łzy kapały mi po policzku...byłam świadoma, tylko od pasa w dół miejscowo znieczulona. Słyszałam wszystko... nawet to czego nie powinnam. Nic nie mogłam zrobić. Spytacie dlaczego cesarka? na ktg wyszło, że tętno dziecka spada. Pielęgniarki przy nas bladły, załamywały ręce ...  przy nas, bo był ze mną mój mąż. Nikt nie chciał nam nic powiedzieć. Nie było czasu. Po czym kolejne badanie i szybka, a wręcz natychmiastowa decyzja o cesarskim cięciu... I tak po tym wszystkim... 31 lipca 2019 r. o godz. 15.36 przyszła na świat najmniejsza kruszynka na całym oddziale ważąca zaledwie 2350 g i mierząca 49 cm. Nasz największy skarb. 

czwartek, 25 lipca 2019

ostatnia prosta.

Denerwuję się.. bardzo. Podobno to normalne. Powoli przymierzam się do izolacji od ludzi, telefonu, internetu. Żałujcie, że nie widzieliście mnie wczoraj u lekarza. Na sam koniec tak się zbłaźniłam, że lepiej nie mówić. Oprócz tego usłyszałam, że jest silną zdrową dziewczynką i łączy nas już taka więź, którą już podczas badania usg można zaobserwować. Dla mnie jako przyszłej matki to miód na sercu.
Bardzo bym chciała ją przytulić i ucałować. Jeszcze chwilkę... Jeszcze troszeczkę.... Wytrzymamy? - musimy. 
Do następnego! 

Ps. Nie biegaj w 9 miesiącu ciąży po schodach! no cóż... za często to słyszę... nic nie poradzę, że mnie ciąża  uskrzydla... 


sobota, 13 lipca 2019

nie rzucając słów na wiatr..

Nie rzucam słów na wiatr zacytuję zdanie, które użyłam w poprzednim poście: "Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, przyjdę do Was znów z kolejnymi nowościami". 
Kiedyś w naszym studenckim "apartamencie" pijąc napoje wysokoprocentowe wzięło nas na przemyślenia. Głośno mówiliśmy co byśmy chcieli osiągnąć w życiu, a czego żałujemy. Pamiętam jak powiedziałam... :"A ja tak na początek - to jeszcze przed 30-stką chciałabym skończyć studia, zdobyć w miarę dobrze płatną pracę (bo ileż można siedzieć na garnuszku u rodziców), wyjść za mąż i urodzić dziecko ". Trzeba było widzieć minę moich lokatorów, którzy wcześniej mówili o dobrej imprezie, wycieczce dookoła świata, ślubie, bezstresowym życiu z pełnym hajsem. A ja tak poważnie o tym życiu...
I co mi z tego wyszło: Jeszcze nie zmieniłam kodu na 3 z przodu, skończyłam studia, aczkolwiek myślę o kolejnych, bo obecna praca każę się jeszcze kształcić i pogłębiać swoją wiedzę. Na garnuszku u rodziców już nie jestem, o czym świadczą te grosze na koncie. (ale co zrobić jak rynek pracy dla młodych taki, a nie inny jest) Za mąż wyszłam o czym wiecie. Mąż ten sam wierny, kochający, narzekający, podobnie jak żona ;-) ... no i no i ... ta moja nowość, o której piszę od samego początku. Taka moja wisienka na torcie. Już niedługo na świecie pojawi się owoc naszej miłości. uuułłaa! Tak tak jestem w ciąży. Będziemy rodzicami naszej córeczki. Mimo wielkich obaw i podekscytowania jednocześnie nie możemy się doczekać...

PS. I pamiętajcie... mimo ludzkiego wrogiego nastawienia i gadania - niemożliwe staję się możliwe, gdy się bardzo chcę i z tym Was zostawię.

Łączna liczba wyświetleń